Pewnego dnia na wykładzie z socjologii kultury (jednym z dwóch na których byłam), dowiedziałam się, że dzisiejsze społeczeństwo się zmienia. Zmieniają się oczekiwania młodych ludzi w stosunku do ich rodziców i są w stanie wybrać inny model, taki, który właśnie im umożliwi samospełnienie. Nie są obarczeni takimi nakazami społecznymi jak ich rodzice czy dziadkowie, więc mogą wykreować własny styl życia. Świadomie wybierają singielstwo, samotne rodzicielstwo, życie w związkach partnerskich, alternatywne modele rodziny.
Oczywiście, nie ma w tym żadnej nowości. Dopóki nie zdasz sobie sprawy, że ty też jesteś człowiekiem, który ma możliwość wybrać inny model życia, może niezgodny z jego wychowaniem, opinią otoczenia, ale taki, który uszczęśliwi właśnie ciebie w bardzo indywidualny sposób.
Uświadomiłam sobie, że całe życie niosłam za sobą jakieś przekonania o tym, jak powinna (a raczej musi) wyglądać moja przyszłość. Oczywiście, nigdy nie krytykowałam innych ludzi za to, że dokonali innych wyborów niż mój idealny schemat. Rozwody, staropanieństwo? Ślub cywilny, odejście od kościoła? Oczywiście, to wszystko jest normalne. Ale po prostu nie dla mnie. Stresująca, ryzykowna praca wymagająca poświęcenia? Życie spędzone w podróży, bez żadnych zobowiązań? Przecież nie dałabym sobie rady!
LISTA "BO TAK TRZEBA"
Tamtego dnia wróciłam do domu, usiadłam nad kartką i spisałam listę moich celów życiowych i dążeń. To, co było w tej liście wyjątkowe, to że żadnej spisanej pozycji nie byłam tak naprawdę pewna. Chociaż serce podpowiadało mi, że coś jest dla mnie pociągające, automatycznie rozum wkraczał z ripostą "to przecież nie dla mnie". Albo czułam, że jakiś schemat jest dla mnie niezwykle trudny do realizacji, o ile nie odpychający, ale to i tak moja jedyna droga do szczęścia, bo przecież inaczej byłabym skazana na nieszczęście z wyszukanych powodów wpojonych mi na drodze wychowania.
Wypisuję kilka pozycji z listy, całej nie ma sensu omawiać.
- Małżeństwo. Co prawda oznacza rezygnację z siebie i zamianę w kurę domową, prokreację i rezygnację z pasji, ale przecież samotne kobiety są nieszczęśliwe, i w wieku, w którym uświadamiają sobie, że są nieszczęśliwe ze swoją samotnością, nikt ich już nie chce. Jak ślub, to koniecznie w wieku 25-30, tak jak moi rodzice.
- Dzieci. Nie, nie wymiotuję na widok dzieci. Ale szczerze nie wiem, co może być fajnego w byciu matką. Nie czuję blusa. Nie wiem czy kiedykolwiek poczuję. Ale przecież zegar biologiczny tyka! Co jeśli w wieku 40 lat zrozumiem, że muszę mieć własne dzieci, a tu nie ma jak? Dlatego lepiej zrobić sobie dzieci wcześniej, nawet jeśli nijak nie czuje się takiego pragnienia - na zapas. Pierwsze dziecko trzeba mieć koniecznie przed 30-stką, bo stare mamy są mniejszą frajdą dla dzieci i to wystarczający powód, żeby odłożyć aspiracje życiowe na wiele lat. Najlepiej dwójka, chłopczyk i dziewczynka. Bo posiadanie jednego dziecka to egoizm. A wielodzietna rodzina to wielkie nieszczęście.
- Ślub kościelny. Nienawidziłam wszystkiego co związane z ceremoniami kościelnymi oraz ze ślubem. Sukienki ślubne zawsze wydawały mi się zbyt lukierkowe i jednocześnie strasznie bezbarwne, nie wyrażające nic na temat panny młodej. Nie cierpię organów, dostaje mdłości jak je słyszę. Mimo to całe życie nie wyobrażałam sobie innego ślubu niż kościelny, bo ślub cywilny... no... na pewno by mnie nie uszczęśliwił, prawda?
- Praca z cierpieniem. Nie mogę pracować jako lekarz, psychiatra, pielęgniarka czy rehabilitantka. Wprawdzie idea pomagania ludziom jest niezwykle piękna i mogłabym to robić, ale to przecież potworne wyzwanie psychiczne, z którym na pewno nie dałabym sobie rady. Tak uważam, mimo że nie spędziłam nawet godziny w towarzystwie ciężko chorej osoby, nie angażowałam się w wolontariat. Po co sprawdzać, czy przypadkiem to nie jest moim powołaniem i czy czasem nie znalazłabym do tego siły? Lepiej z góry założyć, że to nie dla mnie.
- Mieszkanie w Polsce. Bo przecież nigdzie indziej nie byłabym szczęśliwa. No i oczywiście, życie z Polakiem, bo życie z obcokrajowcem nie jest najprostszą drogą do szczęścia, co znaczy, że na wstępie muszę ją odrzucić.
To kilka pozycji z listy, którą można robić w nieskończoność, ale nie było sensu, kiedy już zrozumiałam mechanizm. Jest tyle dróg życiowych, które zbyt wcześnie odrzuciłam, zupełnie ich nie rozważając i tyle dróg, które uznałam za jedyne właściwe, pomimo instynktownego odrzucenia na samo hasło. Prawdopodobnie do końca życia nie odkryję wszystkich "założonych prawd" na temat mojego życia, łącznie z błahostkami, jak "buty na dużym obcasie można nosić tylko na specjalne okazje". Mam całe życie, żeby z nimi walczyć.
SEKRETNY CHIP
To właściwie bardzo przykre, że każda dziewczynka i każdy chłopczyk wchodzą w dorosłość z takim ukrytym chipem, który kontroluje ich życie. Oczywiście, znajomość norm kulturowych i ich akceptacja generalnie pomaga w życiu. Ale czasami głęboko nas unieszczęśliwia - i nawet nie jesteśmy tego świadomi. Poszedłeś na kierunek ścisły, bo chłopcy tak powinni? A może dlatego, że założyłeś, że nie masz humanistycznych zdolności i zainteresowań, chociaż możesz czytać godzinami i wcale nienajgorzej piszesz? Nieraz poświęcamy naszym wyborom życiowym potwornie dużo czasu, a nigdy tak naprawdę gruntownie ich nie rozważamy, tylko umiejętnie ślizgamy się po wyrobionych już przekonaniach.
Jednym z najczęstszym przekonań jest to, że normalność daje szczęście. Oczywiście, "normalny" nie jest żadnym komplementem. Ale podświadomie szukamy właśnie normalności, czegoś, co potwierdzi model, który już znamy. Jeśli to dobry model, dający nam nadzieję na przyszłość, wszystko fajnie. Gorzej, jeśli ten model zupełnie nas nie pociąga, albo jakiś inny wydaje nam się dużo bardziej atrakcyjny, ale i tak brniemy do przodu no bo... bo przecież... inaczej na pewno nie bylibyśmy szczęśliwi, spełnieni, nie poradzilibyśmy sobie z wyzwaniem albo czulibyśmy się potwornie rozdarci.
Tymczasem człowiek jest w stanie znieść naprawdę wiele zmian. Spodziewamy się, że będziemy się czuli kuriozalnie głupio w tej nowej sytuacji, że grom spadnie z nieba, kiedy dokonamy zakazanego w naszym mniemaniu czynu. Ale ludzie bardzo łatwo się przyzwyczajają, i do pozytywnych i do negatywnych zmian. Nowa rzeczywistość staje się normą. W końcu przyzwyczaja się też otoczenie, zwłaszcza najbliżsi, jeśli łączy ich z tobą prawdziwa więź.
Nie ma ścieżki którą nie mógłbyś pójść. Jeśli jesteś relatywnie młody (przed 60-tką), w pełni sprawny, nie masz jeszcze zobowiązań wobec partnera czy dzieci - możesz spróbować absolutnie wszystkiego. Chcesz być Beatą Pawlikowską albo Cejrowskim? A kto ci broni na miłość boską? I kto powiedział, że trudne warunki podróży to coś, czego nie przeskoczysz, jeśli w życiu nie próbowałeś niczego podobnego? Możesz zamieszkasz w Argentynie i wyjść za Argentyńczyka. I spłodzić mu 8 dzieci. Albo żadnego. Przejść na buddyzm, zostać kucharzem, zrobić prawo jazdy na motor. Jeśli nie przemyślałeś sobie uczciwie, bez uprzedzeń, czy coś jest dla ciebie czy nie - zacznij już teraz. Zrób swoją listę. Jestem bardzo ciekawa, co się na niej znajdzie :)
Czytałem ostatnio coś podobnego w książce "Passionate Programmer" którą czytałem przed świętami. Autor opisuje jakieś małpy w Indiach, które są bardzo upierdliwe, i z którymi ludzie radzą sobie w ten sposób, że wykopują dołki w ziemi do których wsypują ryż, który małpy lubią. Dołki są na tyle wąskie, że da się włożyć do nich rękę, ale nie da się wyjąć ręki z pełną garścią ryżu. Niestety małpa jest tak skonstruowana, że jak złapie ryż to już nie puści, i będzie tam tak siedzieć próbując go wydostać, dopóki ktoś jej nie dopadnie...
OdpowiedzUsuńWniosek był taki, że wszyscy mamy jakieś rzeczy które uznajemy za pewnik i nie zastanawiamy się nad nimi, i trzymamy się ich uparcie jak ta małpa ryżu, nawet jeśli już dawno nie są prawdziwe albo nigdy nie były.