Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób.

sobota, 7 stycznia 2012

Być świętym czy być człowiekiem, czyli o idealiźmie Kościoła Katolickiego

DWIE DROGI ROZWOJU CZŁOWIEKA

Albert Camus napisał kiedyś coś bardzo pięknego i inspirującego:

- Krótko mówiąc - powiedział Tarrou z prostotą - chciałbym wiedzieć, jak stać się świętym; tylko to mnie interesuje.
- Ale pan nie wierzy w Boga.
- Właśnie, Znam dziś tylko jedno konkretne zagadnienie: czy można być świętym bez Boga.

(...)

- Możliwe - odparł doktor - ale widzi pan, czuję się bardziej solidarny ze zwyciężonymi niż ze świętymi. Sądzę że nie mam upodobania do bohaterstwa i świętości. Obchodzi mnie, żeby być człowiekiem.
- Tak, szukamy tego samego, ale ja jestem mniej ambitny.
Rieux pomyślał, że Tarrou żartuje, i spojrzał na niego. Ale w niewyraźnym świetle idącym z nieba ujrzał smutną i poważną twarz.

Osobom, które nie miały szczęścia czytać Dżumy, wspomnę na marginesie, że obaj panowie są bardzo dobrymi, godnymi naśladowania ludźmi, reprezentującymi wielokrotnie bohaterską postawę. Więc najwyraźniej według Camusa nie ma lepszej i gorszej odpowiedzi na pytanie o to, czy starać się być świętym czy człowiekiem. Są tylko dwie różne odpowiedzi, które posyłają w dwie drogi duchowego rozwoju - drogi bardzo do siebie podobne pod wieloma względami, a jednak często biegnące w zupełnie innych kierunkach. I właśnie ta rozbieżność dwóch dobrych dróg niesamowicie komplikuje relacje współczesnych ludzi z Kościołem Katolickim.

DROGA ŚWIĘTOŚCI

Mówimy oczywiście o świętości w sposób, w jaki rozumieją ją ludzie (w tym katolicy), którzy świadomie lub nieświadomie dążą do świętości, więc trzeba na wstępie wymazać wszystkie groteskowe wizje nie myjących się zakonnic i męczenników. Świętość w dzisiejszym rozumieniu nie oznacza dobrowolnego szukania cierpienia ani obsesyjnego unikania świata.

Dzisiejszy święty to człowiek, który dąży do duchowej i moralnej perfekcji. Jeśli ma wskazówki moralne, jak idealnie powinno wyglądać jego zachowanie i postawa w rozmaitych życiowych sytuacjach, stara się dążyć do tego jedynego, uniwersalnego wzoru. Osobiste szczęście i radość z przeżywania chwili schodzą na dalszy plan w hierarchii wartości. W sensie chrześcijańskim, święty dąży do zbawienia, a więc najbardziej dba o życie wieczne, nie doczesne. Święty stawia na idealizm w relacjach z ludźmi. Stara się unikać materialistycznego myślenia. Oczywiście, stan idealny jest bardzo trudny do osiągnięcia, więc wypadki po drodze są rzeczą naturalną. Jeśli święty popełni błąd, odczuwa poczucie porażki i poczucie winy, ale stara się iść dalej. Jest otwarty na autorytety moralne, bo jeśli istnieje jeden idealny model dla wszystkich ludzi, niekoniecznie on sam jest go w stanie wymyślić.

DROGA CZŁOWIECZEŃSTWA

Drugi model doskonałości to osiągnięcie pełni człowieczeństwa. Tutaj również przychodzą na myśl błędne skojarzenia, o pustym hipisowskim hedoniźmie "nic co ludzkie nie jest mi obce". Tymczasem osoba dążąca do prawdziwego człowieczeństwa wcale nie musi prowadzić szczególnie barwnego życia: dla niej nie liczy się ilość przeżytych ludzkich doświadczeń, ale ich jakość. Jej najwyższym celem jest szczęście, siebie, bliskich, wszystkich ludzi, całej planety, niepotrzebne skreślić. Szczęście dowolnie rozumiane i w dowolnej perspektywie, ale generalnie realnej i doczesnej. Jeśli taka osoba czuje się do czegoś zobowiązana, to do wykorzystania czasu i potencjału jaki otrzymała.

Prawdziwy człowiek potrafi wybaczyć wiele słabości, zarówno sobie jak i światu, który przecież nie musi być doskonały żeby być wartościowym. Dobre i złe doświadczenia są dla człowieka elementem nauki. W relacjach z ludźmi stawia na harmonię, na pozytywne i wartościowe relacje. Czasem nie ma szczególnych celów na swojej drodze rozwoju, po prostu pragnie iść przez życie przeżywając je najpełniej i najprawdziwiej jak można. Nie istnieje dla niego również idealny wzór zachowania, bo życie ludzkie nie jest dla niego problemem logicznym z jednym rozwiązaniem. Wystarczy znaleźć jedno z wielu rozwiązań, które będzie się sprawdzać wystarczająco dobrze.

CZŁOWIEK W KOŚCIELE

Tak jak mówiłam, obie drogi w zamierzeniu kształtują ludzi dobrych i szanowanych społecznie, pod tym względem nie ma w nich wielkiej różnicy. Natomiast Kościół ma raczej bardzo jasne preferencje: stawia świętość zdecydowanie wyżej w hierarchii od człowieczeństwa. Człowieczeństwo to wersja "easy", ale jeśli pragniesz być chrześcijaninem, musisz stawiać sobie wyższe wymagania. Zachęta do bycia świętym jest obecnie chyba główną misją Kościoła Katolickiego w Polsce i na świecie, realizowaną bardzo ambitnie i z dużym zaangażowaniem.

Jednocześnie, od drugiej strony, powoływanie człowieka do dobra i do rozwoju duchowego jest tym czego ludzie generalnie szukają w religii. Przychodzą do kościoła z pytaniami kotłującymi się w głowie: jak żyć, jak być lepszym, co zrobić z popełnionymi błędami, jak ułożyć sobie życie, jaki to wszystko ma sens. Kościół w odpowiedzi pokazuje jeden konkretny idealistyczny wzór, który w zamierzeniu ma oddziaływać korzystnie na życie wszystkich ludzi bez wyjątku. Tylko czy to prawda? I czy dzisiejszy świat potrafi zaakceptować taką odpowiedź?

Widzimy jak po dwóch wojnach światowych społeczeństwo zmieniło się z tłumu posłusznego prądom w radosne konfetti porozrzucane we wszystkich kierunkach. Jeśli człowiek zaprzestał poszukiwania ideału w jednym nurcie sztuki, architektury, muzyki, mody, a społeczeństwo rozszczepiło na niewiarygodną ilość sposobów życia i idących za nimi filozofii - dlaczego jeden idealny model moralności miałby być dla wszystkich adekwatny, wykonalny i najkorzystniejszy? Czy dzisiaj ktokolwiek jest zainteresowany jedyną prawdą?

GRZESZNOŚĆ NATURY LUDZKIEJ

Z takiej perspektywy spójrzmy na ludzi stojących w Kościele na niedzielnym kazaniu. Każdy z nich ma inne wzory społeczne postępowania. Jeśli nawet dwie osoby wychowały się w podobnym otoczeniu, prędzej czy później wkroczą w światy różnych wartości i rozwiązań - nie koniecznie złych, po prostu innych. I spędzają w Kościele mnóstwo czasu słuchając o tym, które z nich jest prawdziwe, a których należy się wstydzić.

Przykładowo, weźmy dojrzałą kobietę, żonę i matkę. Myślę, że większość z nas postrzega swoje matki jako kobiety idealne, jeśli nie - to nasze kochane babcie, czy ojców biorących cały ciężar na siebie. Człowiek, który od rana do wieczora poświęca się dla bliskich na zdrowy rozum nie ma sobie nic do zarzucenia, nawet jeśli wybrał czasem relatywnie odrobinę gorsze wyjście z jakiejś sytuacji, nie potrafiłabym rozpatrywać tego w kategoriach grzechu. Natomiast Kościół nie uznaje sytuacji, w której człowiek nie ma grzechu i osiągnął już wszystko. Twoim zadaniem jako katolik jest odnalezienie w sobie poczucia winy i dążenie jeszcze mocniej do ideału, nawet jeśli subiektywnie i obiektywnie prowadzisz całkiem dobre i szczęśliwe życie.

Dojrzała kobieta, która wiele lat temu poślubiła człowieka, z którym wciąż ją łączy miłość, powinna znaleźć sobie coś do zarzucenia. Jeśli zachowała czystość do ślubu, może zarzucać sobie na przykład, że uprawia seks ze swoim mężem w sposób "nie otwarty na dar życia", tzn. używa prezerwatyw, albo po prostu nasienie jej męża nie zawsze ląduje w tym otworze w jakim Bóg to sobie zaplanował [sic]. Jeśli była mu całe życie wierna, to może się spowiadać z tego, że 5 lat temu flirtowała z kimś na jednym przyjęciu. Jeśli urodziła dzieci, to powinna rodzić ich więcej, bo stosowanie antykoncepcji po urodzeniu trójki zatrzyma ją w drodze do świętości. Jeśli od rana do wieczora haruje najpierw w pracy, potem w domu, powinna znaleźć czas na rekolekcje i kółko różańcowe. Kościół nigdy nie powie: już dobrze, możesz odpocząć, nie masz sobie nic do zarzucenia, po prostu ciesz się swoim szczęściem. Nie powie tak nawet Matce Teresie.

REALNY ŚWIAT

Więc pytanie czy ktoś dzisiaj szuka tego typu rozwiązań wydaje się dość dokuczliwe. Jesteśmy, niestety, paskudnie spaczeni telewizją, w której Meg Ryan ma swoje wady, zakochuje się w człowieku, który ma jeszcze więcej wad niż ona, no i żyją długo i szczęśliwie, a przynajmniej całkiem fajnie. Przeciętny młody człowiek nie planuje swojego życia rodzinnego w perspektywie idealistycznej - nie chce spłodzić 10 dzieci, z których 5 wstąpi do klasztoru. Chce mieć dwójkę dla których będzie dobrym i mądrym rodzicem, albo chce mieć zero i przez to więcej czasu na czynienie czegoś dobrego dla świata w inny sposób. Nawet jeśli jest głęboko religijny, rzadko przyjmuje to powołanie, bo powołany człowiek nie może żyć szczęśliwie ze swoją rodziną i z uśmiechem pomagać całej parafii. Musi odrzucić wszystko, co teoretycznie mogłoby mu ofiarować świeckie życie i skoncentrować się na dążeniu do świętości.

Jak już padło na temat celibatu, samym paradoksem jest słowo czystość. Dlaczego czystość ma określać tylko ludzi zadających sobie trud (przynajmniej w domyśle, niektórym to przychodzi łatwo) życia w fizycznym niespełnieniu? Czy żona albo mąż są mniej czyści? Powiedzmy, że w rozumieniu Kościoła też są czyści, ale jakoś rzadko to słowo pada w tym kontekście. Natomiast większość młodych Katolików nie do końca ogarnia, co właściwie "brudnego" jest w miłości dwóch niezamężnych ludzi. Jasne, to nie jest stan doskonały, ale niedoskonałe dobro nie jest przecież tożsame ze złem. Piątka to bardzo dobra ocena, ale czwórka to też dobra ocena. I kiedy ktoś nie potrafi się cieszyć ani z 3, ani z 4, ani z 5=, najczęściej uznajemy, że ma jakiś problem.

Kościół na razie nie zamierza rezygnować ze swojej pozycji w wyborze między prawdziwym człowieczeństwem a perfekcjonizmem. Prawdopodobnie przedstawiciele Kościoła (i jego inni członkowie) myślący w ten sposób uważają, że rezygnacja z tej pozycji uczyniłaby Kościół Katolicki zupełnie inną instytucją, tożsamą tylko z nazwy. Może za słabo analizowałam zmiany, jakie miały miejsce w chrześcijaństwie i w katolicyźmie w ciągu wieków, ale wydaje mi się, że po prawdzie nie byłaby to największa rewolucja do tej pory. Może gdyby Kościół przestał koncentrować się na tym kim człowiek ma starać się zostać, a zaczął na tym kim powinien być, może wtedy znów byłby żywą, kwitnącą organizacją, dającą oparcie wiernym i odpowiedzi na ich potrzeby? Nie jest powiedziane, że taki scenariusz nie jest możliwy w bardziej lub mniej dalekiej przyszłości. Tymczasem zostajemy sami z naszą decyzją i z wyborem między "jak być świętym bez Boga" oraz "jak być świętym i nie zwariować".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz